Agnieszka Jaroszewicz

…A raczej dwie Agnieszki na misyjnym szlaku

Archive for listopad, 2007

Pozwól się odnaleźć – rekolekcje adwentowe

                             Zbliza sie adwent… Co zrobic, zeby dobrze przyjac dar Bozego Narodzenia?

"Może myślisz, że już nikt i nic Ci nie pomoże… że już jest tak źle, że nie może być gorzej… nie chcesz, a może nie potrafisz dać szansy sobie… a tym bardziej Bogu. Możemy się mocno pogubić, zaplątać, zamknąć w bólu, rozpaczy i marazmie… Ale zawsze jest szansa, zawsze jest nadzieja – bo ta nigdy nie umiera. Nadzieja nigdy nie umiera sama z siebie – tylko my mamy władzę, by ją uśmiercić w sobie. Nie czyń tego! Pozwól Bogu Cię odnaleźć. Pozwól Mu objąć Cię w pełnym ciepła i miłości uścisku, jakim Ojciec wita od dawna oczekiwanego syna. Nie zamykaj się na zawsze! Daj sobie i Jemu szansę.

Celem tych rekolekcji jest pobudzenie wiary w tych osobach, które czują, że ją tracą lub utraciły. Nie widzą i nie doświadczają Boga w swoim życiu, mają do Niego żal, stał się On dla nich kimś odległym, obcym, może nawet złym. Zadają sobie ciągle pytanie: Kim jest Bóg, skoro pozwolił na… (śmierć mojego dziecka, na kalectwo mojego dziecka…). Te rekolekcje są też skierowane do tych, którzy nie widzą sensu swojego życia, którzy nie potrafią siebie pokochać i czują, że życie przelatuje im przez palce"

Jezeli, drogi Gosciu, czujesz, ze zaproszenie skierowane jest wlasnie do Ciebie, zajrzyj na strone o.Grzegorza Gintera SJ, ktory jest inicjatorem tych rekolekcji:  http://www.ginter.jezuici.pl/

Wylatujemy ze zlotej klatki

Niech juz zostanie ta "ptasia" terminologia. Zwlaszcza, ze po drodze zdazylysmy juz zaszczepic okolo tysiaca kur (kiedy to bylo…? Nawet nie pamietam :)), a codziennie upajamy sie spiewem rajskich ptaszkow fruwajacych po naszym domowym patio. Rzeczywiscie, juz sporo razy opuscilysmy mury Bosconii, by zasmakowac troche peruwianskiego swiata. Srednio raz w tygodniu udajemy sie do centrum, zeby zaopatrzyc sie w najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak chusteczki do nosa – tak tak, na pustyni tez mozna sie przeziebic, nawet porzadnie. Przy okazji widzialo sie to i owo. Centrum Piura w niczym nie przypomina okolic Bosconii. Banki, domy towarowe, multikino, mnostwo barow, kawiarenek, budynki przemyslowe oraz wszedzie przemykajacy panowie w garniturkach i z neseserami. Showbusiness. Jak wielka odleglosc mozna przebyc w ciagu 10 minut jazdy mototaksowka!*. Wystarczy, ze zestawimy sobie elegancka pietrowa wille oblozona blyszczacymi kaflami, zaopatrzona w ganek i garaz, otoczona calkiem ladnym murowanym ogrodzeniem (takie mijamy po drodze do centrum) z domkiem Doñi Paquity i jej rodziny, ktora zawsze wita nas szerokimi usmiechami, kiedy przybywamy w niedzielne popoludnie do Kurt Beer w ramach "oratorium objazdowego". Zawsze uzyczaja nam pradu, zeby podlaczyc radio. Wówczas dzieciaki schodza sie w rytm piesni: "Vamos,vamos a eschuchar la palabra de verdad, vamos, vamos a adorar a Dios en el pan de la unidad" [idziemy, by sluchac slowa prawdy, idziemy adorowac Boga w chlebie jednosci]. Kiedy zajrzalam dyskretnie do srodka drewnianego domku, zobaczylam duze pomieszczenie wylozone glina, przedzielone sciankami i rozbudowane wglab. Zaslonki sluzace za drzwi byly nielicznymi elementami kolorowymi, ale skromne meble poustawiane byly gustownie i w porzadku. Prowizoryczna spizarnia, ktora poznalam po umieszczonej na pólce palecie jajek, takze byla uporzadkowana, choc uboga. Na jednym z pieknie wyplecionych krzesel, na poduszce lub kocyku, drzemal najspokojniej w swiecie uroczy rudy kociak, jakby odzwierciedlajc cieplo serc calej piecioosobowej rodzinki, ktora jest ostoja naszego oratorium. Naprawde, dom tworza ludzie. To chyba nie oni sa naprawde ubodzy.

* odsylam do galerii zdjec

No i znow obrastamy w Pi…óra :)

Oratorium, oratorium, wychodne, oratorium… Wychodne?! Tak, juz kilka razy zdarzylo sie nasm opuscic nasza zlota klatke i zakosztowac peruwianskiego swiata. O tym jednak napiszemy innym razem, bo inne wrazenia nieco przycmily nasze niedawne wyprawy do miasta… Wczoraj na tutejszej farmie byla wielka akcja szczepienia indyków i nie omieszkali zaangazowac calej (no,prawie calej) wspolnoty. Nasze pierwotne obawy przed nakluwaniem delikatnej ptasiej skorki zmienily sie wraz z zadaniem. Nie do nas nalezalo wstrzykiwanie blizej nieokreslonej substancji, ale za to trzeba bylo zapanowac nad tysiacem par (!) trzepocacych skrzydel, po czym chwytac dranie i podawac do szczepienia. Pióra byly wszedzie! A halas! 😉 Czy nikt nigdy nie mówil o "indyczym spiewie"? Moze warto by zaczac 🙂 Prawdziwie misyjne zadanie, szczegolnie dla tych, ktorzy musieli z kazdym indykiem przelamywac wlasny strach i niechec. Dla innych… coz… Zawsze mozna zagrac w "kto da wiecej" i chwytac po dwa naraz. Po trzy juz sie nie dalo 🙂 …A czemu w ogóle o tym wszystkim pisac? Bo to sie nazywa codziennosc. Praca, praca… A przy okazji kondycja fizyczna. Nic wznioslego, nic wielkiego. Jestesmy ludzmi i zyjemy wsrod innych stworzen, ktore sa nam poddane …A przy tym mozna jeszcze miec niezly ubaw,a jak! Pozdrawiamy z naszej farmy obrosniete w pióra.