Chcę mówić do Ciebie Ojcze w aymara,
Chcę mówić do Ciebie Ojcze w araucano,
Chcę pokazać Ci Ojcze moje otavalo,
Chcę dziękować Ci za moją indiańską Amerykę.
Chcę powiedzieć głośno, że Cię kocham w quechua
Chcę rozsiewać twoje Królestwo ziarnem Majów
Chce oddać Ci moje życie jak Aztek
Chcę ozdobić Twoje czoło złotem Inków.
Mój Ojcze, w Twoim sercu odnajduję moją harmonię
i chcę ofiarować teraz cały mój naród Maryi.
Chcę nazywać Cię Ojcem w guaraní,
Chcę wychwalać Ciebie Ojczemoją duszą shuara,
Chcę pokazać Ci Ojcze góry i morza
Chcę podziękować Ci za moją indiańską Amerykę.
… Bo Boże Narodzenie to czas dziękczynienia. Chcę podzielic się z Wami moją ukochaną pieśnią peruwiańską. Ufam, że to nie będzie ostatnia. Dobrego czasu ostatnich przygotowań serca!
Przypominam, że od pewnego czasu dzielę się radością z bogactwa, które było udziałem mojej towarzyszki Agnieszki, które jeszcze pozostała w Piura. Tuż przed rozpoczęciem okresu adwentu Aga przeżyła niezwykłe rekolekcje. Oto ostatnia częśc jej listu:
(…) W środku tygodnia przyjechała Matka Generalna z Londynu, Maria Javiera. W czasie prywatnego spotkania z nią zapytałam między innymi o jej wrażenia z rozmów, jakie odbyła z Janem Pawłem II. Powiedziała coś, co bardzo utkwiło mi w pamięci, a mianowicie, że kiedy z nim rozmawiała towarzyszyła jej myśl o momencie kiedy kapłan unosi Hostię mówiąc: Oto Baranek Boży… Porównała Ojca Świętego do takiego dobrego chleba, który bezgranicznie oddaje się innym.
Był to bardzo ubogacający i potrzebny czas, choć nie było mi wcale tak łatwo jak pierwotnie to sobie zaplanowałam. Praktycznie od początku towarzyszyło mi uczucie, że to wszystko rozgrywa się na granicy mojej wytrzymałości. Momentami przerastało to moje możliwości, ale właśnie w tych trudnościach i w szczerym pragnieniu, by zamieniły się one w ofiarę, usiłowałam stworzyć Panu Bogu przestrzeń do Jego działanie.
(…) Siostry żyją według surowej, jak dla mnie, reguły benedyktyńskiej. Ich klasztor mieści się na bardzo pustynnym terenie Sechura. Jest tak sucho, że nawet kaktusy umierają. Oprócz modlitw w ciągu dnia i w nocy, co pół godziny zmieniają się na Adoracji, a w nocy co godzinę. Mówi się niewiele, tylko o sprawach koniecznych, swobodnie można rozmawiać jedynie przez niecałą godzinę w czasie popołudniowej przerwy. Jest to też czas, by rozwijać swoje talenty. To właśnie – w tym momencie siostry podrzucały mi flet, zabierały karmić kury, podlewać dopiero co posadzone bananowce, zbierać patyki do pieca, zachęcały do gry na pianinie. Próbowałam przypomnieć sobie mój ulubiony fragment z opery „Wesele Figara” Mozarta, ale dość nieudolnie mi to szło, bo miałam problemy, żeby zsynchronizować pracę rąk z nogami, które musiały pompować pianino, aby wydobyć jakikolwiek dźwięk. Sióstr jest osiem. Z każdą jakoś udało mi się nawiązać kontakt towarzysząc albo przy karmieniu zwierząt, albo w ogrodzie, przy gotowaniu, pieczeniu chleba, sprzątaniu, w ich cichej codzienności. Można było odczuć jak emanujez nich spokój, poczucie pewności. Nie są to jakieś ofiary losu, które się poświęcają, ale kobiety całkowicie spełnione, które poszły w stronę pociągającej je miłości.
(…) W kaplicy sióstr trwa nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu. Od trzydziestu lat, w dzień i w nocy, nieprzerwanie zanoszone są modlitwy. Jest to adoracja Chrystusa Zmartwychwstałego obecnego pod postacią Hostii. On tam cały czas jest, a one są przy Nim. Na filarach ołtarza wyryte zostały dwie główne intencje modlitw: za papieża i Kościół oraz za Peru i Amerykę Łacińską. Jak bardzo potrzebny jest taki charyzmat w Kościele, jak ważna jest ta modlitwa, bo to pewnie dzięki niej niejednokrotnie otwiera się niebo, zsyłając łaski dla świata.
(…) Matka Nocoll zaprosiła mnie na teren klauzury. Najpierw zaprowadziła mnie przed Najświętszy Sakrament, potem oprowadziła po klasztorze wyjaśniając najważniejsze reguły, pokazała mi moją celę, aż w końcu znalazłyśmy się przed maleńkim ołtarzykiem poświęconym Adele Garnier – założycielce zgromadzenia, Janowi Pawłowi II i polskim męczennikom zamordowanym na początku lat 90 – tych w Chimbote. Byli to dwaj franciszkanie: O. Zbigniew Strzałkowki i O. Michał Tomaszek, pochodzący z Łękawicy k/Żywca. To właśnie tam położono mi na rękach relikwie tych męczenników: flakonik z ziemią zmieszaną z krwią zabitych zakonników. Trudno powiedzieć, że powaliło mnie na kolana, bo już od jakiegoś czasu obie klęczałyśmy, ale był to jeden z piękniejszych momentów. Uwielbiałam tam wracać, brać je do rąk i patrzeć na nie. Nasuwały mi się wtedy myśli, że potrzebna jest taka ofiara życia, dzięki której być może tak ja ta krew misjonarzy wsiąknęła w ziemię, tak Boża Ewangelia przeniknie serca mieszkańców tej ziemi.
Trwa adwent, czas w którym szukamy ciszy, szukamy zatrzymania, poszukujemy Ducha w naszym życiu. I czekamy. To piękny czas. Chcę przybliżyc Wam nieco Niebo tu na ziemię, umieszczając w ciągu najbliższych kilku dni list mojej towarzyszki z wolontariatu, Agnieszki, która jeszcze została w Piura. Patrząc na jej promienny uśmiech na zdjęciu powyżej, zaczerpnijmy co tylko się da z jej doświadczenia Boga i modlitwy…
Wielokrotnie przez kila dni usiłowałam się dodzwonić. Brak jakiegokolwiek kontaktu, ale nie traciłam wiary. Wiedziałam, że na ulicy Sánchez Cerro mam wsiąść w autobus jadący do Sechura, ok półtorej godziny drogi na południe od Piura, tam wysiąść na targu i kierować się w stronę rynku, a potem na plac Jana Pawła II. Dotarłam. Przeczytałam tabliczkę: Zadzwoń. Bezskutecznie szukałam przycisku dzwonka, rozwiązania bywają dużo prostsze, trzeba pociągnąć za sznur, raz, drugi… W końcu otworzyło się maleńkie okno w drzwiach na których widniał napis: sprzedajemy patyki na opał. W kilku słowach przedstawiłam się, powołałam na kogo trzeba i nakreśliłam z czym przychodzę. Chyba wzbudziłam zaufanie, bo zamknęło się okienko, a otworzyły drzwi i zostałam zaproszona do środka. Pierwsze co usłyszałam, wypowiedziane cichutkim głosem, to czy jadłam już śniadanie.
Tak trafiłam do klauzurowych sióstr benedyktynek, adoratorek Najświętszego Serca. Moje zasadnicze pytanie to czy mogę tu odprawić swoje rekolekcje. Otrzymałam kilkakrotne zapewnienie od matki przełożonej: „Of course, hija…” – mówiącej w spanglish. Kilka dni później wróciłam tam z najpotrzebniejszymi rzeczami.