– Ile kluczy! Jak święty Piotr! – No tak, trzymam klucze do Raju 🙂
To taki typowy dialog przy bramie wejściowej na teren oratorium Bosconii. Albo inne: „Señorita, może otworzyć mi bramę, musimy wyjść”; „Señorita, tam czekają panie z chóru, mówią, że mają próbę”; „Agnieszka, przed 7.00 przyjdzie jeden pan i przyniesie chleb, mogłabyś czekać przy bramie jak będę przygotowywać śniadanie?”; „Señorita, ktoś tam czeka, mówi, żebyś podeszła…” – to tylko niektóre ze stwierdzeń, których słucham na co dzień.
Już w zeszłym roku się utarło, że jak ktoś chciał wyjść czy wejść, to mnie szukał, wołał, ja najczęściej stałam przy bramie jak wchodziły dzieci, żeby podpisywać karnety i sprawdzać zadania, ja też je wypuszczałam po skończonych zajęciach oratoryjnych. W dużej mierze tak zostało. Trzeba było zawsze wykrzesać z siebie dużo cierpliwości i dobrego humoru, powtarzając sobie, że to nic, że już piąty raz muszę iść i otworzyć bramę, przecież naprawdę tego potrzebują. Czasami ktoś mnie podwiózł na motorze czy na rowerze, co było ciekawym urozmaiceniem. Ale czasem nie było łatwo, szczególnie, gdy się miało zaplanowane inne, ważne sprawy.
Kilka dni temu przy okazji jednego ze spotkań koordynatorów jeden z braci zapytał: „Czy wiecie co mówił święty Jan Bosco, że kto był najważniejszy w jego domu? (…) PORTIER! Bo to on stał cierpliwie na swoim stanowisku, on witał i żegnał wchodzących, on dawał swój uśmiech i dobre słowo na powitanie i pożegnanie”. Ten wielki święty docenił zadanie najmniej doceniane i najmniej pożądane, bo też najmniej dostrzegane, przynajmniej z pozoru – tak podsumowano tę wiadomość. Trudno mi było się nie uśmiechnąć, szczególnie, że wymieniłam z moim przyjacielem znaczące spojrzenia. Wszystko jasne! „Gdybym to wiedziała wcześniej!” – westchnęłam. Pewnie byłoby mi łatwiej pokochać te wieczne piesze pielgrzymki przez Bosconię, które i tak po pewnym czasie należały do moich ulubionych. I dokładnie z tych samych powodów, dla których Don Bosco tak je cenił.
Zdarzyło się nie tak dawno, że kiedy grałam w siatkówkę z dziewczynkami w oratorium porannym, usłyszałam głosik, jak to się często zdarza, „Señorita, szukają…”. Podeszłam do bramy. Stał tam pewien pan, który podjechał samochodem, i zapytał mnie o któregoś z księży. Prawie odruchowo powiedziałam, że musi podejść z drugiej strony, tam, gdzie wejście do CETPRO (tj. szkoły technicznej), bo tam są biura księży. Ale nie o to chodziło. Ten pan, o sympatycznej twarzy, lecz ze smutkiem w oczach, nie mogąc stłumić wzruszenia, zbliżył się do bramy i poprosił tylko o przekazanie wiadomości, że jest tatą jednego z katechetów. Jego córka, a siostra tegoż katechety, jest ciężko chora, zawieźli ją do Limy, gdzie tego samego dnia miała mieć poważny zabieg. „Oczywiście, że przekażę, ja sama też będę pamiętać”. Jeszcze pod koniec zabaw oratoryjnych opowiedziałam dzieciom o zdarzeniu. Z wielkim przejęciem pomodliliśmy się razem w intencji Ainé, bo tak ma na imię dziewczyna.
Błogosławiona jest funkcja portiera. Może kiedyś sam święty Piotr pozwoli mi potowarzyszyć sobie…