Trudnych pytan ciag dalszy
05
05
Oratorium popołudniowe (równie dobrze każde inne spotkanie z dziećmi). Słyszę pytania raczej nie do pomyślenia w Polsce, a tutaj tak codzienne jak gra w piłkę nożną:
– Czy masz tatę?
– Taaak…
– Ja nie. A nie! Mam.
– To dlaczego najpierw powiedziałaś, ze nie masz?
– Ach, tam…
Więc prawda pozostaje w sferze domysłów.
Tata i mama to w ogóle temat, który można podejmować na wiele sposobów. Ale pytania o imiona rodziców nigdy nie są pierwsze. Wyprzedza je inne:
– Twój tata żyje?
– Tak
– A mama?
– Też
– (i dopiero:) Jak mają na imię?
Rodzina tutaj zawsze ma jednego członka więcej: Śmierć. Taka oswojona, zadomowiła się pod wieloma ubogimi dachami.
życie pośród takich ludzi, dzieci …to niesamowity dar… uczy żyć, uczy pokory… i szacunku do tego wszystkiego co dostaliśmy, a za co wydaje nam się , że wcale nie musimy dziękować bo niejako „nam się należy” . Niezwykłe, choć często trudne doświadczenie……mnie czeka od sierpnia, ale wiem że to wielki dar, że który już dziś dziękuję . Pamiętam w modlitwie
Droga Ewo! Czyzby tez czekala Cie posluga wolontariacka na misjach? Jezeli jestesmy z tego samego wolontariatu, tym serdeczniej pozdrawiam i ciesze sie, ze zajrzalas tutaj. Jej, wiesz, rok to jest nic, szczegolnie jak juz „wrosniesz”, jak pojawia sie glebsze relacje miedzyludzkie, jak zdasz sobie sprawe z tego, ze zyjesz zupelnie inaczej niz do tej pory, a przeciez „taka tez jestes”, albo: wlasnie taka (jak ci,do ktorych zostalas poslana). Ech… Nie bede sie rozpisywac tutaj, doswiadczenie „poszerzenia serca”, o ktorym juz wspominalam jakis czas temu i ktore wraca, jest jedyne i niepowtarzalne, rzeczywiscie, juz mozesz sie cieszyc. Jeszcze raz dziekuje i pozdrawiam, takze modlitewnie.I za Twoja modlitwe dziekuje, bo to… to tak piekny prezent 🙂
Wprawdzie, wysyłałem już komentarz do tego meldunku z Waszej misji, ale jakoś utknął w eterze lub w oceanie. Słyszałem, że tak to bywa z tą oszałamiającą techniką, więc się cieszę, że przynajmniej Nassz Pan Bóg w Niebie to przeczytał, a mój liścik-wieścik stał się modlitwą.
Sporo o Was myślę w czasie wakacji od pracy w szkole, więc napiszę to jeszcze raz, o tym, o czym usiłowałem już pisać przed przeszło tygodniem.
Kiedy przyjechałem na nasze Kaszuby do pracy w szkole, to – jako ktoś kulturą z ,,cecłech strón”- z kontynentalno-południowej Polski, byłem zaszokowany widzeniem spraw umierania i umarłych przez tych ludzi. Trochę mi też było wstyd, że to ja – chłop po studiach – muszę się od tych prostych ludzi ze wsi uczyć podstaw chrześcijańskiej cywilizacji, mając gdzieś wbudowaną pogańską przystawkę jakiegoś pędu do ,,używania” tego świata, tłumacząc sobie, że życie jest krótkie, a ja muszę wszystkie szanse wykorzystać pókim młody. Dopiero teraz wśród Kaszubów uświadomiłem sobie, jakie to było dziecinne i niedojrzałe, a w gruncie rzeczy pogańskie.
To oni wypełniali bez niedomówień i zastrzeżeń owo ,, … wierzę w Świętych obcowanie … ” a nie ja ,,uczony w piśmie” i w Piśmie. Tu nikt nie zarzuca Bogu, że zabrał członka najbliższej rodziny, lecz bierze nawet i to za swoisty dar Boży. Wyrazem takiej postawy są owe w spokoju odbyte różańce, Msze święte czy Puste noce, wyrażające duchową więź ze zmarłym. Tu nikt nie rozpacza, ,,O Boże, czemu to mnie spotkało …”, lecz mówi ,,niech się dzieje wola Nieba, tam też potrzebują wspaniałych i pobożnych dusz”. Byłem świadkiem zdarzenia, kiedy osoba wykształcona, z którą czekałem na PKS, zaprosiła mnie do odwiedzenia grobu swojego ojca, który za życia był znany w rodzinie i we wsi z umiejętności dawania dobrych rad, by zadać mu ważne pytanie w modlitwie. Dla mnie mieszczucha i nie-Kaszuby było wielkim szokiem, kiedy duch umarłego udzielił porady, a jeszcze większym, gdy po dłuższym czasie zobaczyłem, że ta decyzja była trafieniem w dziesiątkę. Znałem staruszkę, moją sąsiadkę z Niepoczołowic, która oświadczyła, że jej już czas do Pana, toteż pożegnała się z wszystkimi, wyprawiła prawnuki do szkoły, powiedziawszy im też o swoim odejściu do Pana Boga, zrobiła pranie i ugotowała obiad, by jeszcze na odchodnym pomóc rodzinie, odmówiła różaniec i położyła się do łóżka, by w spokoju i bez najmniejszego buntu czy sprzeciwu, a nawet z radosną nadzieją odejść do Pana. Ojciec mojego znajomego wymarzył sobie, by zasłużyć na odejście do Pana w Wielki Piątek, więc całym życiem udowadniał tej swojej godności i … – spełniło mu się to piękne marzenie. Bardzo szczerze pobożna pewna zamężna niewiasta, kochająca bliźniego, jak siebie samą, mieszkająca za wsią, również przewidziała dzień swojej śmierci. Choć na odległość było widać Miłość tych dwojga starszych ludzi, nikt tu nie krzywił nosa ani nie ukrywał tej wiadomości. Po odejściu owej niewiasty, mąż oświadczył, że czuje się samotny i pragnie podążyć śladem swej ukochanej żony, co też niebawem wyprosił modlitwą, gdyż dzieci mieli już dorosłe.
Co do cywilizacji Indian, to tam jeszcze w pogańskich czasach śmierć traktowano nieomalże jako członka rodziny. Prawdopodobnie jest im nawet obcy ten nasz paniczny lęk przed śmiercią. Znałem tu w Polsce Peruwiańczyka, który ożenił się z polonistką z UG, sam studiując tu chyba ekonomikę transportu, z którą potem wyjechał do Peru na stałe. Już wtedy, choć znałem go raczej przelotnie, zauważyłem to jego inne widzenie umierania, które wtedy mnie mocno zaskakiwało. O MODLITWIE PAMIĘTAM !
NIECH WAS -KOCHANI- NASZ BÓG PROWADZI PO TYCH GÓRSKICH ŚCIEŻKACH ŻYWEJ EWANGELIZACJI !
– kmoter Agnieszki – czyli Jej chrzestny po kaszubsku
Dodaj komentarz