Kiedy mi nadano imię…
Już minął 21 stycznia, a ja z uśmiechem wspomniałam dzień, kiedy spontanicznie dostałam nowe imię… Czyli kolejna wzmianka o mojej wielkiej sympatii – Jeffersonie 🙂
W „oratorium latającym” im. Bartolomé Garelli w Kurt Beer wprowadziliśmy porządek. Każde dziecko zostało zapisane na listę i otrzymało kolorowy identyfikator z imieniem. Animatorzy też. W następną niedzielę okazało się, że zapomniałam swojego. Ustawiłam się grzecznie razem z dziećmi w kolejce. Tuż obok czekał chłopczyk, w którego oczach można by się utopić. I jak tu nie zaczepić takiego przystojniaka? Trzeba było coś wymyślić.
– No popatrz, wszystkich pytają o imię. Jakie imię mi nadasz?
– …???
– No, jakie imię byś chciał, żebym miała? Jakie mi pasuje?
– Espíritu Santo
– yyy… (po polsku też bym nie wiedziała co powiedzieć) …No, ale jakie? (naprawdę byłam ciekawa)
– Maricielo
I tutaj mój mały przyjaciel, Jefferson, speszył się nieco.
Nosząc dumnie plakietkę z napisem „Agnieszka Maricielo” zastanawiałam się, czy miałam zaszczyt otrzymać imię jego mamy czy kogoś innego, równie ważnego. A może tak jak ja uważa, że najlepiej to jest w niebie? (cielo) Na pewno właśnie tam się razem spotkamy.
Witaj ! Walentynkowe DUŻE SERCE zostawiam dla Ciebie i wszystkich, których Bóg stawia na Twojej drodze Agnieszko
Dodaj komentarz