Oratorium popoludniowe. Sala grupy dziewczynek z 3-4 klasy prawie pełna. Jak zwykle wszystkie na raz mają pytania i wątpliwości, wszystkie chcą, żeby je pouczyć.
Podnosi się rączka w ostatniej ławce. Podchodzę. Tym razem zadanie z religii. Trzeba napisać modlitwę do Jezusa z wizerunku Señor de Los Milagros . „Señorita, zna jakąś modlitwę?” „Nie, ale też nie potrzebujesz”. Wyraz zdziwienia na twarzy dziewczynki już mnie nie dziwi. Jak można w Peru zrobić coś bez gotowego schematu? Właśnie że można. „Wiesz, Leydi, najważniejsze jest to, co masz w sercu. Zastanów się, co najbardziej chcesz powiedzieć Jezusowi. O co poprosić, od czego chcesz zacząć… I zobaczysz, że to nie takie trudne. A za chwilę zawołaj mnie, bo koniecznie chce przeczytać.” Rzeczywiście, za chwilę rączka znów się podnosi. Leydi, szeroko uśmiechnięta, pokazuje swój zeszyt. „Señor, gracias por mi familia, por todo lo que tenemos, por la salud….” „Dzięki Ci, Panie, za moją rodzinę, za wszystko, co mamy…”. „Proszę Cię, żebyśmy zawsze byli zdrowi i żeby nie brakło nam codziennego chleba…”
Dziękuję… Tak, wiedziała, co jest najważniejsze.
Oratorium poranne to czas, który w zeszlym roku spedzalam w dużej mierze w bibliotece. Dzieci mają możliwość wypożyczać książki na miejscu, żeby wykonać swoje prace domowe. Czasami jednak ich ciekawość idzie w swoją stronę, niekoniecznie w tę, w którą w danym momencie kieruje szkolne zadanie… Ale też trudno jest hamować nieustające pytania. Któreś z nich może być wstępem do dalszych poszukiwań.
Dzień oratoryjny, biblioteka. Dzieci przynoszą mi mapę. Cud, że ten kawałek papieru jeszcze się trzyma w jednym kawałku, niemniej główki podnoszą się dumnie w górę: „Señorita, już wiemy gdzie leży Polska!” „No proszę! Pokażcie mi” „Gdzieś tutaj, prawda?” …No, prawie… Bądź co bądź jesteśmy w tej Unii… „Trochę dalej… O, tutaj, widzisz? I tu nawet jest zaznaczona nasza stolica”. Geografia to moja miłość. Nigdy nie zaszkodzi wykorzystać sytuację i zadać oratorianom jakieś nowe zadanie. „No to teraz poszukajcie mi jakich sąsiadów ma Polska. Tylko uprzedzam od razu, mogą być inni niż obecnie, bo mapa jest dość stara”. Za chwilę jeden chłopiec triumfalnie obwieszcza: „Już wiem! Australia!”. „Co?! Gdzieś to znalazł?” Wielki odkrywca już nie jest taki pewny swego, ale nie daje za wygraną: „Ta mapa jest bardzo stara”.
Jest dzien przed inauguracja oratorium codziennego w tym roku szkolnym. Wiele przygotowan, wiele spotkan i sporo omawiania szczegolow, ktore… I tak sie zmienia. Ale "jedne rzeczy sie zmieniaja a inne nie"* Juz jakis czas temu zapowiedzialam ciag "obrazkow", ktore przedstwaia nieco naszych malych (i wiekszych) przyjaciol z Peru (i okolic 🙂 ). I obietnicy dotrzymuje. A nie mowilam, ze sie zdziwicie? Minal moze tydzien od poprzedniegio wpisu 🙂
Każdego popołudnia w oratorium dzieci dostają ciepły posiłek. Tylko czasami marudzą, że coś im nie smakuje, lub zostawiają. Zwykle zjadają ze smakiem i szybciutko.
Jest dzień jak każdy. W jadalni dzieci hałasują, a animatorzy pilnują porządku. Ci, którzy weszli pierwsi, już kończą obiad, inni jeszcze zajadają aż się uszy trzęsą. Przy stole, od którego już prawie wszyscy wstali, została mała dziewczynka. Siadam naprzeciwko i stroję śmieszne minki, dopingując do jedzenia. Bawimy się łyżką w samolocik i tym podobne gry, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Już wiem, że dziewczynka ma na imię Marisela. I że najwyraźniej nie ma dziś zbyt dużego apetytu. Za chwilkę nieśmiałym krokiem, równie nieśmiałym jak uśmiech mojej małej towarzyszki, zbliża się nieco starsza dziewczynka, jej siostra. „Ona już więcej nie zje” uśmiecha się i delikatnie przysiada obok. Wyjmuje z plecaka słoik i pyta: „Mogę…wziąć ze sobą to, co zostało…?” „Oczywiście” – odpowiadam bez wahania – „Ta porcja jest wasza. A nuż apetyt wróci” Uśmiechają się obydwie. Obok talerza leży kilka ciastek zbożowych. Podaję je dziewczynkom: „nie zapomnijcie o deserze”. W roześmianych oczkach pojawia się nowy błysk: „Będą dla mamy”.
Oratorium to rodzina rodzin.
* A moze by tak kolejny konkurs na cytat? Dla podpowiedzi dodam, ze tym razem nie ksiazka, a film.
To tak na pocieszenie dla spragnionych wiesci z Peru. Otoz, pewnego pieknego letniego popoludnia, wlasnie w momencie, w ktorym zasiadlam przy komputerze, zeby napisac… cokolwiek, zadzwonil telefon. Okazalo sie, ze trzej polscy misjonarze sa w podrozy wakacyjnej i chetnie by sie zatrzymali w Bosconii na noc lub dwie… ma sie rozumiec juz nic nie napisalam (po raz drugi czy trzeci tego pieknego, letniego dnia). Ale za to mam w zanadrzu sporo ciekawych historyjek misyjnych z parafii lezacych gdzies daleko (lub wysoko). Jedna z nich jest doskonala na poprawe humoru.
A to bylo tak… W jedna z niedziel do malego, lecz bardzo uroczego kosciolka parafialnego polozonego wysoko w Andach, (gdzie nie ma zbyt wiele drog dojazdu, za to zycie tetni jak wszedzie) weszla pewna starsza kobieta, dzwigajac cos duzego w szalu na plecach. Zainteresowany proboszcz wyjrzal z konfesjonalu i co zobaczyl? Kobieta owa zblizyla sie do prezbiterium, wyciagnela z szala figure swietego Antoniego i ustawila elegancko na wprost oltarza. "Co pani robi?" – zapytal zdziwiony misjonarz. " "Ja nie moge dzis przyjsc na msze, bo ide na zakupy na bazar, ale swiety Antoni wyslucha za mnie mszy, a ja, wracajac z bazaru, zabiore go z powrotem". "Taaak? – zaczal proboszcz hamujac smiech – Mam dla pani inna propozycje: najpierw zostaniecie oboje na mszy swietej, a potem swiety Antoni pojdzie razem z pania na zakupy". "Tak ksiadz mowi…?". "Tak, tak bedzie lepiej, mowie pani". "No, skoro tak…" …No i zostali na mszy elegancko oboje: i swiety Antoni i jego gospodarna przyjaciolka 🙂
Z serdecznymi pozdrowieniami dla ksiedza Norberta, ktory pewnie juz wrocil do swojej parafii, zeby dopilnowac wszystkiego zanim uda sie na zasluzony odpoczynek do Polski.
Juz spiesze z wyjasnieniem. Nie pisze – bo jest szczesliwa 🙂 A dlaczego napisala? Bo szczescie dzielone sie mnozy 🙂 A tak poza tym, to minely pracowite… bardzo pracowite dwa miesiace. Bardzo piekne dwa miesiace. Czas vacaciones útiles i oratorium letniego, czas sprobowania swoich sil w pracy nauczycielskiej i przeroznych sztuk przyjemnych i pozytecznych. Tutaj na przyklad… Nauczylam sie zonglowac. Trzema: limonkami, malymi zielonymi pomaranczami, lub, mniej oryginalnie, pileczkami tenisowymi. Do wyboru. No moze nie do koloru, bo wszystko mniej wiecej w tej samej tonacji kolorystycznej. Obecnie mamy czas "zawieszenia", to znaczy zakonczyly sie akcje wakacyjne, zakonczyla sie kolejna wielka akcja ulotkowa trwajaca tydzien (podobnie jak poprzednia przed wakacjami), pomalu koncza sie zapisy na katechezy sakramentalne i niedlugo zapewne otworza sie zapisy do oratorium codziennego w roku szkolnym, polaczonego z pomoca w nauce. Wiele przygotowan, obecnie takze porzadkowych i kulinarnych przed swietami, ktore juz… no, dla mnie juz trwaja. Bosconia zyje, zmienia sie. jednych zegnamy, innych witamy. Troche przegladu "kronikarskiego" mozna zobaczyc juz w galerii zdjec. Ostatnio dodany album jest jednym z ciekawszych i wazniejszych: fotoreportazem, mozna powiedziec, z jednej z osmiu niedziel wakacyjnych bogatych w spotkania i w doswiadczenie zycia w okolicach Bosconii. Takie bardzo "misyjne" doswiadczenie. Zapraszam do ogladania, dzielenia sie wrazeniami i przemysleniami (zarowno tutaj jak i w galerii zdjec jest mozliwosc dodania komentarzy). Z przyjemnoscia powitam glosy zza oceanu, ktore odpowiadaja z glebi serca wypelnionego miloscia do Kosciola na roznych kontynentach.
A juz niedlugo… Zdziwicie sie zagladajac na te strone. Obiecuje.
Konczy sie jeden rok, zaczyna kolejny… Po Nowym Roku w Polsce studenci beda pomalu drzec* przed egzaminami -cos konczyc, a w Peru i uczniowie i studenci pójda na nowo zdobywac wiedze – cos zaczynac; styczen przyniesie zapewne (ufajmy) wieksze sniegi i mrozy polskim amatorom sportów zimowych, tutaj – sprawi, ze wszyscy zatesknia za basenem i morskimi, przepraszam, oceanicznymi falami, a to za sprawa najwiekszych letnich upalów. Taaak… Wakacje. Zazwyczaj kojarza sie z wypoczynkiem (no dobrze, w obecnej ekonomicznej rzeczywistosci z praca w wielkiej Brytanii), ale Bosconia zapelni sie przed poludniem malymi i wiekszymi „milosnikami” nauki, a po poludniu takimiz wiekiem i wzrostem wielbicielami pilek, skakanek i innych gier, jakichkolwiek sie nie wymysli. Ruszaja bowiem: „vacaciones útiles”, Oratorio Sol Bosco i szkola katechetów. Po kolei. „Vacaciones útiles” to szansa dla tych, którym sie nie chcialo w ciagu roku… Teraz musi im sie chciec. A poza tym… Cóz piekniejszego niz matematyka kiedy slonce swieci 😉 Taki tu obyczaj. Oratorio Sol Bosco ma to do siebie, ze juz sama nazwa mnie zachwyca swoja pomyslowoscia, a jest po prostu szansa gier i zabaw, owocnego wykorzystania wakacyjnego czasu z dala od monotonii piaszczystych przedprozy malych okolicznych domków. Ostatnia propozycja jest skierowana do tych raczej starszych, którzy przyjeli lub maja przyjac sakrament bierzmowania, a którzy chca pomóc w prowadzeniu do Boga swoich mlodszych przyjaciól. Przy okazji jest to pewna droga, czesto zupelnie nowa, na której moga odkryc nowych siebie. Guillermina, jedna z animatorek oddanych niemal bez reszty pracy w oratorium i przygotowaniu do Pierwszej Komunii, dopóki nie zostala „nominowana” na animatorke, nigdy nie sadzila, ze potrafi pracowac z dziecmi. Obecnie nie widze wielu lepszych od niej.
Nowa droga, nowe odkrywanie siebie samych, nowe wyzwania, nowe przedsiewziecia… A przy tym bagaz doswiadczen, lancuszek wdziecznosci przyjaciól, który nigdy sie nie urywa i towarzyszy przez cale zycie – Niech Nowy Rok 2008 bedzie nieustannym zaskakiwaniem siebie samych i pozwalaniem na zaskakiwanie nas przez Boga.
Prospero Año Nuevo!
Niech juz zostanie ta "ptasia" terminologia. Zwlaszcza, ze po drodze zdazylysmy juz zaszczepic okolo tysiaca kur (kiedy to bylo…? Nawet nie pamietam :)), a codziennie upajamy sie spiewem rajskich ptaszkow fruwajacych po naszym domowym patio. Rzeczywiscie, juz sporo razy opuscilysmy mury Bosconii, by zasmakowac troche peruwianskiego swiata. Srednio raz w tygodniu udajemy sie do centrum, zeby zaopatrzyc sie w najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak chusteczki do nosa – tak tak, na pustyni tez mozna sie przeziebic, nawet porzadnie. Przy okazji widzialo sie to i owo. Centrum Piura w niczym nie przypomina okolic Bosconii. Banki, domy towarowe, multikino, mnostwo barow, kawiarenek, budynki przemyslowe oraz wszedzie przemykajacy panowie w garniturkach i z neseserami. Showbusiness. Jak wielka odleglosc mozna przebyc w ciagu 10 minut jazdy mototaksowka!*. Wystarczy, ze zestawimy sobie elegancka pietrowa wille oblozona blyszczacymi kaflami, zaopatrzona w ganek i garaz, otoczona calkiem ladnym murowanym ogrodzeniem (takie mijamy po drodze do centrum) z domkiem Doñi Paquity i jej rodziny, ktora zawsze wita nas szerokimi usmiechami, kiedy przybywamy w niedzielne popoludnie do Kurt Beer w ramach "oratorium objazdowego". Zawsze uzyczaja nam pradu, zeby podlaczyc radio. Wówczas dzieciaki schodza sie w rytm piesni: "Vamos,vamos a eschuchar la palabra de verdad, vamos, vamos a adorar a Dios en el pan de la unidad" [idziemy, by sluchac slowa prawdy, idziemy adorowac Boga w chlebie jednosci]. Kiedy zajrzalam dyskretnie do srodka drewnianego domku, zobaczylam duze pomieszczenie wylozone glina, przedzielone sciankami i rozbudowane wglab. Zaslonki sluzace za drzwi byly nielicznymi elementami kolorowymi, ale skromne meble poustawiane byly gustownie i w porzadku. Prowizoryczna spizarnia, ktora poznalam po umieszczonej na pólce palecie jajek, takze byla uporzadkowana, choc uboga. Na jednym z pieknie wyplecionych krzesel, na poduszce lub kocyku, drzemal najspokojniej w swiecie uroczy rudy kociak, jakby odzwierciedlajc cieplo serc calej piecioosobowej rodzinki, ktora jest ostoja naszego oratorium. Naprawde, dom tworza ludzie. To chyba nie oni sa naprawde ubodzy.
* odsylam do galerii zdjec
Oratorium, oratorium, wychodne, oratorium… Wychodne?! Tak, juz kilka razy zdarzylo sie nasm opuscic nasza zlota klatke i zakosztowac peruwianskiego swiata. O tym jednak napiszemy innym razem, bo inne wrazenia nieco przycmily nasze niedawne wyprawy do miasta… Wczoraj na tutejszej farmie byla wielka akcja szczepienia indyków i nie omieszkali zaangazowac calej (no,prawie calej) wspolnoty. Nasze pierwotne obawy przed nakluwaniem delikatnej ptasiej skorki zmienily sie wraz z zadaniem. Nie do nas nalezalo wstrzykiwanie blizej nieokreslonej substancji, ale za to trzeba bylo zapanowac nad tysiacem par (!) trzepocacych skrzydel, po czym chwytac dranie i podawac do szczepienia. Pióra byly wszedzie! A halas! 😉 Czy nikt nigdy nie mówil o "indyczym spiewie"? Moze warto by zaczac 🙂 Prawdziwie misyjne zadanie, szczegolnie dla tych, ktorzy musieli z kazdym indykiem przelamywac wlasny strach i niechec. Dla innych… coz… Zawsze mozna zagrac w "kto da wiecej" i chwytac po dwa naraz. Po trzy juz sie nie dalo 🙂 …A czemu w ogóle o tym wszystkim pisac? Bo to sie nazywa codziennosc. Praca, praca… A przy okazji kondycja fizyczna. Nic wznioslego, nic wielkiego. Jestesmy ludzmi i zyjemy wsrod innych stworzen, ktore sa nam poddane …A przy tym mozna jeszcze miec niezly ubaw,a jak! Pozdrawiamy z naszej farmy obrosniete w pióra.
Robi sie goraco (i nie tylko "pogodowo", choc na szczescie i w tym sensie jest coraz cieplej). Jest coraz mniej czasu, zeby wstapic i napisac to czy owo. Nasz dzien wyglada mniej wiecej tak: 6.00 pobudka, 6.30 medytacja, 7.00 msza swieta z jutrznia i salezjankami, 7.30 sniadanie*, 9.00-11.30 oratorium poranne (ktore jest, notabene, naszym wlasnym obowiazkiem, dopiero co wystartowalo), 12.30 obiad (od pt. do niedz. nieco pozniej)*, 14.30 oratorium popoludniowe, na ktore sklada sie: 15.00-16.30 czas na nauke, 16.30-17.00 rekreacja, 17.00-17.30 podwieczorek (tym razem dolaczamy do calej grupy animatorow, ktorzy opiekuja sie poszczegolnymi grupkami dzieci); kiedy konczy sie oratorium mamy czas zeby integrowac sie z animatorami. Na razie kroluje gra w siatke, ale pomalu pojawiaja sie nowe elementy, jak chocby, ostatnio, wymiana talentow spiewaczych i tanecznych. Tak po 18.00 mamy chwilke na odpoczynek i o 19.15 zjawiamy sie na nieszporach i pozniej… lectura espiritual, a w niej… co nowego u kardynala Tarcisio Bertone, czyli wszytko o oficjalnych wizytach w Peru dystyngowanych przedstawicieli Kosciola. Pozniej kolacja* i czas wolny ile kto moze, no, chyba ze przysniemy nad laptopem dziergajac kolejne sceny jaselek. Nasze apogeum wytrzymalosci to godzina 23.00 … A tak w ogole to latamy ze scierami, zelazkami, odplamiaczami (czyli "ABC kury domowej"). Szkolimy sie pod kazdym wzgledem… Prawie kazdym 😉
Teraz czas na przypis: * trzeba zauwazyc, ze te nie trwaja krocej niz… jak to u latynosow… sami wiecie.
Do miejsca przeznaczenia dotarlysmy 4 dni temu, ale mamy wrazenie, jakby uplynal juz miesiac. Dzieje sie naprawde duzo. Ale,ale… Nalezy sie Wam kilka slów wyjasnienia. Piura jest miastem pustynnym, dosc duzym, tzn. wystarczajaco duzym, by móc sie zgubic… Tym bardziej, ze poki co nie przekroczylysmy murow Bosconii. Innymi slowy: nie (wy)puszczamy sie (zwal jak zwal). A Bosconia to prawdziwa oaza na tej pustyni. Wody nam nie brakuje, wrecz musimy na nia uwazac. zeby nie byc potraktowane jak reszta bujnej roslinnosci. A jednak mozemy smialo powiedziec, ze obrastamy w Piura … i w dodatkowe gramy i dekagramy. To wszystko przez te pysznosci! …Bo ktoz by nie chcial upajac sie codziennie sokiem ze swiezej papai, wcinac ryz dwa razy dziennie zagryzajac slodkim ziemniakiem (papa dulce), ze nie wspomnimy juz o makaronie… Oczywiscie w polaczeniu z ziemniakami. Od pierwszego dnia towarzysza nam kurczaki. Wyjatek stanowi piatek: kuchnia serwuje wówczas na pól zywe rybki polane sokiem z cytryny. Wbrew pozorom nie jest to sushi ale tradycyjne peruwianskie seviche. Na nude nie narzekamy. mamy tu 1400 indykow, drugie tyle kurczakow, pare krow, kilka swiniakow, troche wiecej krolikow i oczywiscie, nr 1 w tutejszej kuchni, swinki morskie. Wciskaja nam kit, ze to nie sa zwierzaki domowe. W tym peletonie plasuja sie dzieciaki z Piura, ktorych jeszcze nie zdolalysmy policzyc. na naszym koncie jest okolo 20 zapamietanych imion. Powiedzmy, ze jest to osiemnasta czesc wszystkich… Carramba, czas na oratorium, musimy biec. ¿A Wy, w co obrastacie?