Archive for the ‘Refleksyjnie’ Category
Modlitwa świętego Ignacego prosto z Peru :)
Alma de Cristo
Alma de Cristo, santifícame. Cuerpo de Cristo, sálvame. Sangre de Cristo, embriágame. Agua del costado de Cristo, lávame. Pasión de Cristo, confórtame. ¡Oh, buen Jesús!, óyeme. Dentro de tus llagas, escóndeme. No permitas que me aparte de Ti. Del maligno enemigo, defiéndeme. En la hora de mi muerte, llámame. Y mándame ir a Ti. Para que con tus santos te alabe. Por los siglos de los siglos.
Amén.
Duszo Chrystusowa
Duszo Chrystusowa, uświęć mnie. Ciało Chrystusowe, zbaw mnie. Krwi Chrystusowa, napój mnie. Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie. Męko Chrystusowa, wzmocnij mnie. O dobry Jezu, wysłuchaj mnie. W ranach Twoich ukryj mnie. Nie pozwól mi oddalić się od Ciebie. Od wroga złośliwego obroń mnie. W godzinę śmierci mojej wezwij mnie. I daj mi przyjść do Ciebie, abym z świętymi Twymi chwalił Cię na wieki wieków.
Amen.
…Ktoś jeszcze ma pytania co do istoty świętości? 🙂
„Kto nie żyje, żeby służyć, nie służy do życia”
Matka Teresa z Kalkuty dobrze wiedziała, co znaczą te słowa, które wypowiedziała. My jutro pochylimy się tak nad nimi, jak nad innymi słowami, głównie tymi, które wypowiedział Jezus do swoich uczniów: „Nie ma miłości większej od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. SŁUŻBA, codzienne oddanie, codzienne, małe męczeństwa, cierpliwość, czas, uwaga poświęcona innym, dobre słowa, wysłuchanie, uśmiech… a wszystko niekoniecznie wtedy, kiedy jest nam łatwo. To sprawy, o których w Bosconii szczególnie trzeba pamiętać, będąc zawsze otoczonym możliwościami apostolatu i zaproszeniem do włączania się w służbę innym. A w dodatku po tak wyraźnym zgłoszeniu duchowego zapotrzebowania. Dziś rano pochyliliśmy się nad tym tematem, moi przyjaciele i ja, przygotowując sobotnie spotkanie.
Jednak pierwszą nowiną, którą usłyszałam, było: „Agnieszka, już mamy pierwsze owoce spotkania o powołaniu… jedno powołanie!” Zabrakło mi słów: „Ja…jakie?” „kapłańskie” „kto???” (…)
Niezwykłe. Oczywiście, wszystko będzie dojrzewać w tę czy inną stronę (chociaż jak dla mnie mogłoby właśnie w „tę” J), ale świadomość, że każde słowo może paść na tak chłonną, spragnioną ziemię… W obliczu tego jedyne, co warto robić w życiu, to właśnie owo życie oddawać bez reszty.
…Hojnie zbierać będzie!
Pan Bóg zaskakuje. Kiedy ja nie mam zbyt wiele czasu tutaj, On też nie zwleka z malutkimi zbiorami plonów. Od soboty nie minęło dużo czasu, a dziś po południu miałam okazję porozmawiać z jedną z dziewcząt z grupy Laura Vicuña, która jednocześnie pomaga nam w oratorium peryferyjnym. Zapytałam o wrażenia, o to, czy świadectwo braci i ogólnie nasza rozmowa o powołaniu stała się choć trochę pomocą we własnych poszukiwaniach. Oczy jej zabłysły, gdy powiedziała, że bardzo i że właśnie to jej było potrzebne na teraz. Momentalnie zapytałam, czy jest coś, czego jej jeszcze brakuje, jaki kolejny temat możemy poruszyć, żeby pogłębić, kontynuować rozpoczętą myśl. „Nie wiem, właściwie to, czego potrzebowałam, już usłyszałam” – uśmiechnęła się tak właśnie, by chciałabym, żeby uśmiechały się anioły, a po chwili zamyśliła się: „Czy mogłabym zadać Ci jedno pytanie? (…) Jak możemy dać życie za innych?”
To była jedna z najpiękniejszych rozmów, jakie stały się tutaj moim udziałem. Ta szesnastoletnia osóbka stała się dla mnie przykładem pragnienia, jakie wszyscy nosimy w sobie, a przy okazji wyraziła pytanie, które zadaję sobie tutaj każdego dnia i w każdej chwili. Czyż może być piękniejsza kontynuacja tematu powołania?
Invierno Bosco 2009
Nadszedł ten dzień: rozpoczęły się wakacje zimowe w Bosconii. Wyciągnęliśmy ponad 120 krzeseł, ustawiając je po kole, przygotowaliśmy gry integracyjne, szyldy warsztatów i prezentacje tychże, by należycie zaprosić do uczestnictwa. A są to: warsztaty cukiernicze, biżuterii, żonglowania (i szczudła), warsztaty teatralne, muzyczne, plastyczne i warsztaty pierwszej pomocy. Zajęcia będą odbywać się przez dwa tygodnie od poniedziałku do soboty w godzinach od 14.30 do 17.30. A rozplanowanie czasu jest następujące: 14.30-15.00 czas na przybycie, swobodne gry i zabawy, 15.00 apel, modlitwa, zabawy z pokazywaniem, słówko na dzień dobry (np. dialogi z życia św. Jana Bosco), 15.20-16.20 zajęcia warsztatowe lub wejście na basen, 16.20-17.00 gry i zabawy organizowane, zawody sportowe, a to wszystko z możliwością nagradzania nasza wewnętrzną walutą Bosconii – Bosco, głównie banknotami dwuboskowymi z wizerunkiem świętego Dominika Savio i jego słowami: „Raczej umrzeć niż zgrzeszyć”.
Chętnych na warsztaty teatralne ustawiła się zgrabna kolejka i już po pierwszym spotkaniu organizacyjnym jestem jak najlepszej myśli. Cudownie się nam razem rozmawiało i żartowało. Od jutra – manos a la obra! – czyli zaczyna się ciężka praca, głównie nad przełamaniem wstydu i strachu przed przekraczaniem wąskich granic, które często sobie młodzi stawiają i myślą, że nie da się ich przekroczyć. Znam to dobrze. Więc będziemy je przekraczać, a przy okazji tworzyć, tworzyć… Cel: odkryć talenty, odsłonić wartości kryjące się głęboko w sercach i uwrażliwić wyobraźnię. Do dzieła!
Pamięć serca
Być może ktoś pamięta mojego „synka” Jimmy’ego, jak nie ze zdjęć, to z moich opowiadań. Otóż, oczywiście po powrocie do Bosconii zastanawiałam się kiedy go w końcu spotkam, na ile się zmienił, ile ma w zasadzie teraz latek… Zawsze jak przechodziłam czy przejeżdżałam koło domku jego rodziny, tęsknie spoglądałam na zamknięte drzwi. Taki odruch bezwarunkowy J. No i zdarzyło się w zeszłą niedzielę, że w oratorium peryferyjnym zjawił się jego starszy brat, Luís. Przywitałam się z nim serdecznie, tym bardziej, iż widziałam go stojącego lekko na uboczu, niemającego odwagi by dołączyć do biegających za piłką chłopców. W końcu dał się wciągnąć do zabawy. Ale jedną z pierwszych rzeczy, jakie powiedział, było: „Señorita, Jimmy już nie przychodzi…” I spojrzał na mnie uważnie. Więc najspokojniej, choć z szerokim uśmiechem, powiedziałam, żeby koniecznie go pozdrowił. Buzia mu się rozjaśniła i obwieścił: „Za tydzień go przyprowadzę”. W sercu miałam dwa postanowienia: pierwsze, by wytrzymać do niedzieli, drugie, by dać Luisowi tyleż sympatii, by on sam poczuł się ważny.
Dzisiaj przyszło mi spełnić obydwa postanowienia. Graliśmy właśnie w siatkówkę (tak, chyba wreszcie się nauczyłam J), kiedy z daleka zobaczyłam na piaskach dwie postacie. No i moja drużyna musiała się obejść beze mnie. Chyba nie jestem tak biegła w słowach, by opisać moje wzruszenie, gdy moje maleństwo najnormalniej w świecie rzuciło mi się na szyję, a potem dokładnie popatrzyło mi w oczy, jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno ja. Moje spontaniczne pytanie „pamiętasz mnie?” było całkiem zbędne. No i ma już pięć latek, a mimo to czasem muszę nieźle się wysilić, żeby zrozumieć jego sposób wysławiania się. Ale i to czasem jest zupełnie zbędne. Najistotniejsze jest, że znów musiałam liczyć się z kochaną „przyczepką”, bez względu na to, czy wyznaczałam metę wyścigu w skokach, czy opowiadaliśmy sobie straszne historie, czy wreszcie śpiewaliśmy nową piosenkę. Pewną namiastkę można zobaczyć w galerii zdjęć.
Ciekawe jak długo wytrzyma ta pamięć serca. Mówi się, że wdzięczność jest pamięcią serca. W takim razie moja nie zna granic. Karmi się drobnymi gestami, które zwyciężają ze wszystkimi nieszczęściami tego świata. Oby w miarę przybywania lat i doświadczenia także Jimmy nie stracił pamięci tego ciepła spojrzenia, które teraz daje mi w prezencie.
Powołanie, wołanie i odpowiedź, oddanie…
W miniony weekend klerycy z seminarium salezjanów w Limie rozpoczęli swoje wakacje zimowe i rozjechali się do domów. Tym sposobem zyskaliśmy na dwa tygodnie dwóch zapalonych animatorów, a przy okazji moich serdecznych przyjaciół. Już w Limie, kiedy minęło pierwsze wrażenie wielkiej niespodzianki, ucieszyliśmy się, że znów będziemy mogli razem, nareszcie znowu razem, zrobić sporo dobrego! No i zaczęliśmy bez zbędnych wstępów. Wczoraj spotkaliśmy się, zaczynając spotkanie w imię Boże, i zaplanowaliśmy spotkanie na dziś. Co sobotę zbierają się grupy służące podczas liturgii chłopcom patronuje jeden z największych łobuzów z oratorium św. Jana Bosco – Miguel Magone, dziewczętom zaś błogosławiona Laura Vicuña.
Dzisiaj, po zwyczajowym sprzątaniu kaplicy przed niedzielą, dwaj bracia, wywodzący się przecież spośród służby liturgicznej, podzielili się swoim świadectwem poszukiwania przez nich własnej drogi, a raczej historią poszukiwania ich przez Pana Boga. Najpierw jednak wszyscy wspólnie zastanowiliśmy się nad rozumieniem słowa „powołanie”. Wśród wypisanych w burzy mózgów definicji pojawiły się takie jak: „wołanie Boże”, „służba”, „pomaganie innym”, „oddanie”, „zadanie do wykanania”, „to, co najbardziej lubimy robić”, a nawet „jesteście nim wy wszyscy” …i sporo innych. Odkrywaliśmy wartość każdej drogi życia, bo przecież gdyby hierarchia była jasna, gdyby były powołania „ważniejsze” i „mniej ważne”, wybór drogi nie byłby tak trudny.
Pisząc teraz tę krótką refleksję mam w pamięci mój uśmiech wieczoru kończącego ten dzień: ten widzialny przez wszystkich i ten uśmiech serca, który wywołuje poruszanie się wielu innych serc. I jeszcze słowa kleryka przy stole: że i jemu „ktoś tam” wspomniał, że spotkanie było bardzo cenne. Co znaczy świadectwo wołania i odpowiedzi. A Bóg nie szepce, Bóg krzyczy… 🙂
Znowu na piaskach
Ruszamy najpierw do Villa Kurt Beer. I równie szybko się oddalamy, bo słyszymy przez głośniki zupełnie inną wiadomość. To prawda, dotarła ona do Bosconii już wcześniej. Poprzedniego wieczoru, kiedy niektórzy przygotowywali się do tradycyjnego święta Virgen del Carmen, a inni, jak my, do kolejnego dnia pracy, całkiem niedaleko Bosconii spłonęło piętnaście domów. Okoliczni mieszkańcy zaczęli zbierać wszelkie materiały niezbędne do życia – dla rodzin, które straciły wszystko. Kto widział, jak wyglądają tutejsze domki, nie zdziwi się, że niektórzy naprawdę zostali bez niczego. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Szybko zapada decyzja, że Bosconia także włączy się w akcję pomocy. Ruszamy w inne regiony.
I znów przypominają się czasy długich wypraw z naręczem kolorowych kartek i stawanie przed drzwiami bez klamek, pukając i czekając aż ktoś otworzy. Ma to swój urok, i mało przypomina kolorowe, hałaśliwe reklamy, lub choćby uciążliwe wciskanie w dłoń ofert kredytów czy reklam pizzerii na każdym większym polskim deptaku. Na zdjęciach, które umieściłam w galerii widać jak często są to radosne spotkania z dobrze znanymi buziami moich dawnych uczniów lub innych osób, których, jak nie patrzeć, dawno nie widziałam. Są i tacy, którzy nie zauważyli, że dziewięć miesięcy mnie nie było J.
Idę z moim przyjacielem między domkami dzielnicy sporo oddalonej od misji. Podział zadań, to jest drzwi, jest, ale gdy pytam o jeden biały domek, okazuje się, że tam jeszcze José nie dotarł. Podchodzę, pukam, do drzwi podchodzi bardzo sympatyczna pani, jeszcze ustawiając gromadkę dzieci, która ogląda u niej bajkę na video. Przekazuje nasze zaproszenie… i słyszę jedną z najsmutniejszych wiadomości, jakie mogłabym usłyszeć. Jej syn był w grupie ministrantów. Po pewnym czasie zaczęły dochodzić na telefon komórkowy mamy dziwne wiadomości z niedwuznacznym przesłaniem… Od tamtej pory mama zawsze chodzi do kościoła razem z synem, tylko do parafii i z powrotem. Rozmawiała z psychologiem, oświadczył, że z chłopcem jest raczej wszystko w porządku, nie ucierpiał tak bardzo. A telefon namierzono. Usłyszałam konkretne imię i… zastygłam z wrażenia. Po krótkiej rozmowie oddaliłam się.
Szybko stało się jasne dlaczego mój przyjaciel ominął te drzwi. Szybko też dowiedziałam się od niego, jako koordynatora grupy liturgicznej, że cała sprawa była zaaranżowana w złej wierze przez kogoś, kto wykorzystał ufność dobrze nam znanego właściciela feralnego telefonu. Właściwy prowokator do tej pory nie jest znany, a za niego cierpi niewinna osoba i cała Bosconia.
Wracamy do domu zmęczeni, radośni z możliwie dobrze spełnionego obowiązku, żartując i psocąc się jedni drugim w mikrobusie. Ale gdzieś wewnątrz drzemie refleksja, którą trzeba omówić w wieczornej ciszy kaplicy: jak radość przeplata się z tragediami, małymi i wielkimi, jak pytania pozostają bez odpowiedzi, a zaproszenia w zawieszeniu. Jak krzywe bywają linie, po których Bóg chce pisać prostą literą miłości.
Szybka mobilizacja
Jest 28 lipca, Swieto Niepodleglosci Peru. dzis 188. rocznica proklamacji niepodleglosci kraju Przez San Martina. Poranna cisza w Bosconii jest zapowiedzia popoludniowego swietowania z dziecmi i tona w niej ciche, choc gorliwe przygotowania. Chwilowo znalazlam chwilke, zeby nadgonic minione dwa tygodnie. Nawarstwione obowiazki nie pozwolily mi pisac na biezaco, ale teraz chce sie tym wszystkim podzielic, ignorujac propagandowe, okazyjne przemowienie Prezydenta Republiki. Kazda notka pojawi sie z odpowiadajaca jej data. Na razie 15 lipca:
Zbliżają się wakacje zimowe. A raczej zbliżyły się – z dwutygodniowym przyspieszeniem. Powód – szerząca się plaga świńskiej grypy, a raczej panicznego przed nią lęku. Pewnie i słusznego, bo kraje sąsiednie już są pustoszone przez zarazę. Peru, jak na razie, jako tako się chroni. Ale żeby zapobiec ewentualnej epidemii zamyka się wiele imprez publicznych, już teraz odwołano defilady przygotowywane na dzień Święta Niepodległości 28 lipca. Dzieci powinny być przez czas wakacyjny w swoich domach…
Akurat! Oczywiście, że będą na ulicach i placach, gdzieś między domami, organizując sobie czas improwizowanymi zabawami albo rozbojami. W Bosconii decyzja zapadła: oratorium zimowe i tak się odbędzie. Wymaga to szybkiej mobilizacji sił, aby dogonić odgórne zalecenia władz. Z trzech tygodni przygotowań zrobił nam się tydzień. Właśnie jutro ruszamy na całodzienną akcję zapraszania dzieci do zapisów. Jeden dzień to niewiele, szczególnie gdy sprzęt techniczny (a jakżeby inaczej!) zawodzi, a wakacje rozpoczynają się już w poniedziałek.