Agnieszka Jaroszewicz

…A raczej dwie Agnieszki na misyjnym szlaku

Spojrzenie dające życie

12
09

Trwa adwent, czas w którym szukamy ciszy, szukamy zatrzymania, poszukujemy Ducha w naszym życiu. I czekamy. To piękny czas. Chcę przybliżyc Wam nieco Niebo tu na ziemię, umieszczając w ciągu najbliższych kilku dni list mojej towarzyszki z wolontariatu, Agnieszki, która jeszcze została w Piura. Patrząc na jej promienny uśmiech na zdjęciu powyżej, zaczerpnijmy co tylko się da z jej doświadczenia Boga i modlitwy…

Wielokrotnie przez kila dni usiłowałam się dodzwonić. Brak jakiegokolwiek kontaktu, ale nie traciłam wiary. Wiedziałam, że na ulicy Sánchez Cerro mam wsiąść w autobus jadący do Sechura, ok półtorej godziny drogi na południe od Piura, tam wysiąść na targu i kierować się w stronę rynku, a potem na plac Jana Pawła II. Dotarłam. Przeczytałam tabliczkę: Zadzwoń. Bezskutecznie szukałam przycisku dzwonka, rozwiązania bywają dużo prostsze, trzeba pociągnąć za sznur, raz, drugi… W końcu otworzyło się maleńkie okno w drzwiach na których widniał napis: sprzedajemy patyki na opał. W kilku słowach przedstawiłam się, powołałam na kogo trzeba i nakreśliłam z czym przychodzę. Chyba wzbudziłam zaufanie, bo zamknęło się okienko, a otworzyły drzwi i zostałam zaproszona do środka. Pierwsze co usłyszałam, wypowiedziane cichutkim głosem, to czy jadłam już śniadanie.

Tak trafiłam do klauzurowych sióstr benedyktynek, adoratorek Najświętszego Serca. Moje zasadnicze pytanie to czy mogę tu odprawić swoje rekolekcje. Otrzymałam kilkakrotne zapewnienie od matki przełożonej: „Of course, hija…” – mówiącej w spanglish. Kilka dni później wróciłam tam z najpotrzebniejszymi rzeczami.

c.d.n.

Szczęśliwego Nowego Roku! …Liturgicznego :)

11
30

Może nie hucznie witany, ale przecież oczekiwany. Zawsze jest okazją do rozpoczęcia na nowo. Niedawno świętowaliśmy Chrystusa Króla, teraz… okazuje się, że ten Król tylko czeka, żeby przyjśc w sposób dośc niestandardowy. Ale tak to już jest. Wiele razy potrzebujemy na nowo przekonac się, że konieczna jest zmiana spojrzenia: na siebie, na drugiego człowieka, na świat, na własne obowiązki i pragnienia. Na pewno doświadczenie misyjne zmienia spojrzenie, i to bardzo, ale za to potem trzeba nauczyc się życ ze swoją nową prawdą. Jest ciężko, zwłaszcza, że nie raz się łezkę uroni z tęsknoty i aż kusi, żeby odliczac miesiące i dni. Albo ma się wrażenie, że „mój czas już minął”, że zapomnieli…

I wtedy przychodzi e-mail po hiszpańsku. „Cześc moja kochana przyjaciółko! Jak żyjesz? Tutaj wszyscy tęsknimy, dzieci pytają o Ciebie. Freidera musiałam przekonac, żeby nadal uczestniczył w zajęciach warsztatów teatralnych. Przychodzi. Roxana pyta co u Ciebie, chyba wiadomośc nie doszła. Ale się nie martw, ja ich tu wszystkich pilnuję…” collageI po raz kolejny, i znów, przechodzą mi przed oczyma obrazy kolejnych twarzyczek, kolejnych historii przemiany małych łobuziaków. I przypominają mi się tysiące pytań tuż po moim przyjeździe: „a znasz Gosię?” „Znasz Elę?” „A Hanię?” „A Artura znasz?”. I jeszcze pytania o wolontariuszy z Hiszpanii: „Wiesz która to Monica?” „A Carlas?” I koje odpowiedzi z uśmiechem: „Tak, tego ze zdjęc, z tą wymieniałam listy, o Hani słyszałam, o Monice i Carlasie słyszałam dużo dobrego, ale ich nie znam, bo są z Hiszpanii…” 🙂 I pamiętam pytania moich, starszych już, przyjaciół, gdy zbliżał się mój wyjazd: „Powiedz, ale czy mamy miec nadzieję, że wrócisz? czy mamy sobie powiedziec, że nie i spróbowac zapomniec? Bo to tak ciężko, wy przyjeżdżacie, zawsze się zżyjemy i potem mamy problem, bo bardzo tęsknimy i serce boli…”

Nie zapominają, każdy, kto choc na tydzień się pojawił w Bosconii, w czyimś serduszku na pewno został odnotowany, za jakiś szczegół, za uśmiech, za pociągnięcie za nosek, za uścisk dłoni, albo po prostu za to, że się zjawił. Został  dostrzeżony, zobaczony. Takiego spojrzenia dostrzegającego często nam brakuje. Może właśnie Adwent jest dobrym czasem, aby zmieniac swoje spojrzenie na człowieka, uwrażliwiac. Żeby zobaczyc małego Króla gdy przyjdzie. Niech to będą moje życzenia liturgicznonoworoczne.

powrót przed Powrotem i nic z powrotem

10
24

Jest 24 października, zaraz ruszam ponownie do czytelni na strawę duchową przy esejach Herberta. Słońce świeci ile sił, ale szyję na pewno szczelnie okręcę szalikiem. Stoi przede mną miska z kiszoną kapustą, ale ryż ugotowałam jakoś „dziwnie” na czosnku i zabarwiłam czymś czerwonym… Za oknami wciąż jeszcze piękna polska złota jesień, lecz czasami chwytam się na tym, że zamiast zgłębiac „Idee czystej fenomenologii i fenomenologicznej filozofii” wędruję gdzieś tam po piaskach, dźwigam kogoś „na barana” czy urządzam konkurs skoków do basenu w styczniowe, upalne dni… Już oficjalnie wróciłam, dokładnie 11 września przyleciałam (moje walizki nieco później) do Warszawy. Już działo się dużo i jeszcze dużo się stanie. Już wiele słów się powiedziało, wiele zdjęc się pokazało, wiele planów z przełożnym sie skonsultowało i tak… Ale to następnym razem wspomnę o Wielkim Planie 🙂

Pomału pamięc wraca, choc zdarza się, że mylę ulice albo zapominam skąd rusza jaki autobus. Zdarzają się śmieszne sytuacje polegające na moim specyficznym pojęciu „nowości” czegoś. I już tylko czasami niektórzy nie rozumieją tego, co mówię… Za to dwa razy w tygodniu mogę sobie poużywac na kursie hiszpanskiego 🙂 A tak najogólniej to jestem SZCZĘŚLIWA, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie, może się tak jawnie nie zmieniłam, poza tym że stałam się jeszcze bardziej dziecinna, ale wszystko jest bardzo różne, co znaczy, że jednak, jednak… Jednak to my nadajemy sens przedmiotom, miejscom i zdarzeniom. To my nadajemy pogodę dniowi, a nie on nam. Dostałam wszystko, a wiem, że dostanę jeszcze więcej. A dałam… Co mogłam, maksymalnie dużo. I nic nie chcę z powrotem.

Idziemy do przodu. Tylko tutaj będę siegac wstecz, wyciągac refleksje od dawna przygotowane, których nie było czasu wkleic na stronę. A Powrót? Powrót oczywiście będzie 🙂 I to nie w tak odległym czasie. I jeszcze bardziej ubogacona zbiorem niebiańskich „procentów” złożonej w Bogu ufności.

Wszystkim za wszystko dziękuję. Wasza modlitwa była dla mnie wszystkim. A jeżeli jeszcze został nawyk zaglądania na tę stronę, ja cały czas zapraszam, będą kolejne wpisy. Zapraszam też na stronę innej wolontariuszki, Anety, która obecnie jest w Piura. Stronę tę dodałam do linków. Zawsze warto zobaczyc, jak tę samą pracę widzi się innymi oczyma. I wspierajmy też Agnieszkę, która jeszcze na pół roku została oraz Anię, która razem z Anetą rozpoczęła swoją posługę wolontariacką.

Ciche dni

07
16

„Jakos tak cicho z tamtej strony” – tak, to prawda, przyznaje, ze cicho. I w duszy tez cichutko, to jej jedyna obrona przed nawalem zajec i wieczornym zmeczeniem nie wiadomo czym… Tyle ze we wspolnocie zrobilo nam sie glosno i wesolo. jest nas duuuzo, to znaczy dojechaly trzy wolontariuszki z Krakowa i trzy z Grecji (!), zeby zrealizowac projekt specjalnie skonstruowany na potrzeby Bosconii, a ponadto dwóch Hiszpanów z Barcelony przyjechalo do pomocy na czas wakacji… To znaczy europejskich wakacji, bo tutaj zima w pelni (czytaj: temperatura schodzi do 20 stopni Celcjusza, a rankiem trzeba zalozyc sweterek). mamy sporo przedsiewziec do zrealizowania, w tym dwie powazne: 27. lipca spotkanie oratoriów, a 22. sierpnia FestiBosconia, czyli wielki festiwal piosenki, do ktorego zapisy juz skonczone i trwaja eliminacje rownolegle z akcjami ekonomicznymi majacymi na celu zbiórke funduszy na ten cel.

W duszy cichutko i blogo, opala sie w promieniach Bozej i ludzkiej milosci, dzis szczególnie zwraca sie w kierunku Matki z wizerunku z Góry Karmel, by potem spróbowac otoczyc ta sama miloscia szeregi dzieci i mlodziezy z oratorium. Mozna powiedziec, ze to moje marzenie, szczególnie w takie dni jak wczoraj, kiedy wydaje sie, ze wszystkie male glowki (i nie tylko) skrzyknely sie za dzien „luzu” i wypróbowania cierpliwosci swoich wychowawców. Jezeli juz nawet w mojej klasie konsultacji z matematyki nie mozna bylo dojsc do ladu, znaczy ze cos nie bylo tak jak nalezy 😉

I tym matematycznym akcentem zycze dobrych wakacji 🙂 i obiecuje wkrótce wyslac cos wiecej.

Wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej

06
23

Dluga przerwa, dluga… dluuuuga. No tak, a obiecalam pisac. I co poradze? No, ostatnie dwa tygodnie mam niejako usprawiedliwione: WAKACJE 😉 Pojechalysmy na poludnie Peru poodwiedzac niektore z kluczowych miejsc mowiacych tyle o kulturze i tradycji tego tak fascynujacego kraju. Chyba nazwy „Machu Picchu” nie musze osobno objasniac. oze troche gorzej bedzie z Urubamba, Ollantaytambo, Moray, Calca, Chivay, Puno… Ale, jak to sie mowi: wszystko w swoim czasie. Niedlugo powinny sie pojawic na stronie zdjecia z tej podrozy, na razie uzupelnilam „fotokronike” z kwietnia i maja, czyli od Wielkanocy.

No tak, to juz tydzien odkad jestesmy z powrotem w Piura, w naszej kochanej Bosconii. I od razu wiele aktywnosci, kilka nowosci, ale przede wszystkim ogrom milosci (wcale nie czuje kiedy rymuje ;)). Kiedy w niedziele 15 czerwca rano zaladowane mototaxi pojawilo sie przy bramie, dzieci w wiekszosci byly jeszcze w kosciele na swojej mszy, ale ci, co nie byli… Zainicjowali caly ciag serdecznych powitan, zalali nas miloscia i informacjami o zmianach. Przede wszystkim trudno bylo przestac sie usmiechac. Takie sa powitania w domu. Wrocilysmy bogate w zachwyt, doswiadczenia piekna i madrosci, zaopatrzone w pamiec i usmiechy nowych przyjaciol, zapalone do dzialania przez poznanie innych dziel salezjanskich. Ale w jednej chwili tylko upewnilam sie w mysli, ktora mi towarzyszyla wraz z cichutka tesknota: to bogactwo bedzie moim prezentem dla „domownikow” tego dziela, jakim jest Bosconia. Ta milosc, ta tesknota, te powitania i pozytywne zmiany w zachowaniu dzieciakow z oratorium – to wszsytko jest jednym wielkim potwierdzeniem tego, co kazdy zna na pamiec:

WSZEDZIE DOBRZE,ALE W DOMU NAJLEPIEJ

Pięćdziesiątnica 2008

05
11

Głośny, niemy krzyk z głębokości serca:

“Przyjdź, Duchu Stworzycielu, przyjdź, Duchu Pocieszycielu!”

Przychodzi taki czas w życiu, kiedy, jak apostołowie

wiemy, że Chrystus zmartwychwstał, jeszcze żyjemy Jego radością

ale skoro nie jest z nami tak jak dawniej,

wracamy do naszego pustego wieczernika

do tej samotności duszy, którą tylko Bóg może wypełnić.

 

Niech ten krzyk Kościoła w żywych kamieniach, które go budują

Ten krzyk, który nigdy nie pozostaje bez odpowiedzi,

Będzie dziś i Twoim doświadczeniem.

Niech w Twojej błogosławionej pustce zapłonie ogień Miłości Ducha

Oświeci Twoje życie i je przemienia

I przybliża coraz bardziej do serca Mistrza.

Trudnych pytan ciag dalszy

05
05

Oratorium popołudniowe (równie dobrze każde inne spotkanie z dziećmi). Słyszę pytania raczej nie do pomyślenia w Polsce, a tutaj tak codzienne jak gra w piłkę nożną:
– Czy masz tatę?
– Taaak…
– Ja nie. A nie! Mam.
– To dlaczego najpierw powiedziałaś, ze nie masz?
– Ach, tam…
Więc prawda pozostaje w sferze domysłów.
Tata i mama to w ogóle temat, który można podejmować na wiele sposobów. Ale pytania o imiona rodziców nigdy nie są pierwsze. Wyprzedza je inne:
– Twój tata żyje?
– Tak
– A mama?
– Też
– (i dopiero:) Jak mają na imię?
Rodzina tutaj zawsze ma jednego członka więcej: Śmierć. Taka oswojona, zadomowiła się pod wieloma ubogimi dachami.

Trudne pytania, czyli lalkom Barbie mówimy: nie!

04
23

Jest sobota, jeszcze w zeszlym roku szkolnym. Przed rozpoczęciem zbiórki i rozejściem się do grup warsztatowych, dwie starsze dziewczynki, zachęcone przez młodszą koleżankę, Johanę, zaczęły mnie wypytywać o… różne rzeczy. Te pytania i komentarze mówią więcej o nich niż o mnie.
– Ile masz lat? (po usłyszeniu odpowiedzi) Masz chłopaka?
– Nie, mam wielu przyjaciół
– Jesteś bielutka… Wyglądasz jak lalka Barbie
– Nie… To nie tak. Naprawdę sądzisz, że to jest ładne? Powiem Ci, że wy jesteście dużo ładniejsze. Nigdy nie chciejcie dorównywać tej sztuczności.
– Macie pieniądze? (pierwszy strzał)
– Jak to? Kto? Nie rozumiem…
– Twoja rodzina
– No… Tak, mamy… Każdy ma, mniej lub więcej, ale każdy ma…
– No tak, ale wy nie bywacie głodni? („uuups!”)
– No… nie
– Masz w domu lodówkę? („ja już nie chcę!”)
– Tak…
– Masz komórkę? („każdy animator oratorium ma lepszy sprzęt niż ja…”)
– Mam, ale takich jak ja mam już się nie robi 🙂
Bardzo się ucieszyłam, jak przyszedł czas zbiórki. Tej rozmowy nigdy nie zapomnę.
Coś, co jest normalne okazuje się nienormalne, a nienormalne i niepoważne (jak lalka Barbie) staje się poważnym kryterium oceny wartosci.

To co w sercu

04
15

Oratorium popoludniowe. Sala grupy dziewczynek z 3-4 klasy prawie pełna. Jak zwykle wszystkie na raz mają pytania i wątpliwości, wszystkie chcą, żeby je pouczyć.

            Podnosi się rączka w ostatniej ławce. Podchodzę. Tym razem zadanie z religii. Trzeba napisać modlitwę do Jezusa z wizerunku Señor de Los Milagros . „Señorita, zna jakąś modlitwę?” „Nie, ale też nie potrzebujesz”. Wyraz zdziwienia na twarzy dziewczynki już mnie nie dziwi. Jak można w Peru zrobić coś bez gotowego schematu? Właśnie że można. „Wiesz, Leydi, najważniejsze jest to, co masz w sercu. Zastanów się, co najbardziej chcesz powiedzieć Jezusowi. O co poprosić, od czego chcesz zacząć… I zobaczysz, że to nie takie trudne. A za chwilę zawołaj mnie, bo koniecznie chce przeczytać.” Rzeczywiście, za chwilę rączka znów się podnosi. Leydi, szeroko uśmiechnięta, pokazuje swój zeszyt. „Señor, gracias por mi familia, por todo lo que tenemos, por la salud….” „Dzięki Ci, Panie, za moją rodzinę, za wszystko, co mamy…”. „Proszę Cię, żebyśmy zawsze byli zdrowi i żeby nie brakło nam codziennego chleba…”

            Dziękuję… Tak, wiedziała, co jest najważniejsze.

Bardzo stara mapa :)

04
07

Oratorium poranne to czas, który w zeszlym roku spedzalam w dużej mierze w bibliotece. Dzieci mają możliwość wypożyczać książki na miejscu, żeby wykonać swoje prace domowe. Czasami jednak ich ciekawość idzie w swoją stronę, niekoniecznie w tę, w którą w danym momencie kieruje szkolne zadanie… Ale też trudno jest hamować nieustające pytania. Któreś z nich może być wstępem do dalszych poszukiwań.

Dzień oratoryjny, biblioteka. Dzieci przynoszą mi mapę. Cud, że ten kawałek papieru jeszcze się trzyma w jednym kawałku, niemniej główki podnoszą się dumnie w górę: „Señorita, już wiemy gdzie leży Polska!” „No proszę! Pokażcie mi” „Gdzieś tutaj, prawda?” …No, prawie… Bądź co bądź jesteśmy w tej Unii… „Trochę dalej… O, tutaj, widzisz? I tu nawet jest zaznaczona nasza stolica”. Geografia to moja miłość. Nigdy nie zaszkodzi wykorzystać sytuację i zadać oratorianom jakieś nowe zadanie. „No to teraz poszukajcie mi jakich sąsiadów ma Polska. Tylko uprzedzam od razu, mogą być inni niż obecnie, bo mapa jest dość stara”. Za chwilę jeden chłopiec triumfalnie obwieszcza: „Już wiem! Australia!”. „Co?! Gdzieś to znalazł?” Wielki odkrywca już nie jest taki pewny swego, ale nie daje za wygraną: „Ta mapa jest bardzo stara”.